poniedziałek, 26 grudnia 2016

Niemowlaki na skuterach i inne absurdy ruchu drogowego w Jakarcie

Sandra

Wierzę, że tytuł tego posta brzmi równie absurdalnie co sam widok niemowlaków na skuterach, ale o tym za chwilę. Wyobraźcie sobie kilkupasmowe drogi, na których w korku stoi cały sznur samochodów. Między nimi jeszcze więcej skuterów, które wykorzystują najmniejszą przestrzeń między autami, byle tylko przecisnąć się i przejechać kilka metrów dalej. Warkot silników, żar lejący się z nieba i  handlarze podchodzący do okien aby sprzedać wodę, przekąski czy totalnie randomowe przedmioty. Voila! Typowe południe na drodze w Jakarcie! O ruchu drogowym w stolicy Indonezji można mówić dużo, jednak zdaniem najlepiej opisującym całokształt będzie - "Jakoś to funkcjonuje, ale nie wiem jakim cudem".

WĄTPLIWE ZASADY RUCHU DROGOWEGO


Pierwsza rzecz która zaskoczyła mnie w Jakarcie! Już w drodze z lotniska zszokowana patrzyłam na to jak beztrosko mój kierowca, sam otoczony gąszczem skuterów, lawiruje między samochodami. Znaki drogowe? Może gdzieś kilka się znajdzie. Sygnalizacja świetlna? Ależ po co! W połowie drogi zorientowałeś się, że jedziesz w złą stronę i nagle chcesz zmienić kierunek? Można przejechać kawałek pod prąd, nie ma problemu! Twój skuter nie mieści się na zapchanej już drodze? Skorzystaj z chodnika! Brzmi ekstremalnie? Na autostradach te "zasady" może nie obowiązują, ale poruszając się po nieco mniejszych drogach w mieście tak to właśnie wygląda. Szczerze mówiąc przez swoje pierwsze dni w Jakarcie nie za bardzo wiedziałam jak przejść przez ulicę, gdy w pobliżu nie było żadnych świateł (czyli praktycznie zawsze). Bo samochodów jest mnóstwo, a jeśli nie stoją w korku to nikt nie planuje się zatrzymać. Początkowo czekałam wieki, aż w końcu jakiś Azjata postanowi przejść na drugą stronę, żebym ja mogła szybciutko pobiec za nim. W końcu jednak odkryłam indonezyjską zasadę "Magicznej ręki". Czemu magiczna? Bo zatrzymuje samochody. Chcesz przejść przez ulicę? Wyciągnij otwartą dłoń w kierunku z którego nadjeżdżają samochody i... idź! Oczywiście zachowując resztki rozwagi! Kierowcy widząc dłoń zwalniają a Ty, BRAWO, przedostałeś się na drugą stronę ulicy.


ULTRADŁUGIE KORKI

źródło: wsj

O tych "sporych korkach" w Jakarcie słyszałam jeszcze przed wylotem do Indonezji, nie zdawałam sobie jednak sprawy z ich skali. W końcu w Warszawie też mamy "spore korki", na które non stop narzekamy, prawda? Dzisiaj wiem, że dopóki nie dane mi było mieszkać w Jakarcie, nie miałam pojęcia co to znaczy utknąć w korku. Czasami mam wrażenie, że w trakcie 3 miesięcy w Indonezji połowę tego czasu przesiedziałam w samochodzie, stękając że rzucam to wszystko i wracam na piechotę. Żeby nieco zobrazować skalę horroru, przedstawię parę liczb:

  • W 2015 roku Jakarta uzyskała zaszczytne, pierwsze miejsce jako najbardziej zakorkowane miasto świata
  • W całej Indonezji w 2012 zarejestrowano prawie 80 milionów skuterów.
  • Badania z 2015 roku wykazały, że w ciągu doby można doliczyć się aż 2,5 miliona osób dojeżdżając do pracy poza i do Jakarty.
  • A 70% osób dojeżdżających codziennie do Jakarty woli używać własnego samochodu/skutera zamiast komunikacji miejskiej.

Jeśli do tego wszystkiego dodamy mieszkańców przemieszczających się po metropolii samochodami, resztę skuterów, taksówki i przeróżne minibusy mamy idealny przepis na korek wszechczasów. I tak codziennie! Indonezyjczycy nie lubią chodzić. Zdaję sobie sprawę z tego, że Jakarta nie jest miastem dla spacerowiczów, jednak niektórzy mieszkańcy wolą wsiąść na skuter, niż przejść banalnie krótkie odległości. Gdy raz próbując wydostać się z wielkiego korka zaproponowałam kierowcy, że te 2 kilometry które mi zostały przejdę na piechotę, był w szoku, że planuje AŻ TYLE iść.

Kiedyś przeczytałam, że "przeciętny mieszkaniec Jakarty spędza w korku 10 lat swojego życia" Czy to prawda? Po trzech miesiącach w tym mieście jestem w stanie w to uwierzyć.


KOMUNIKACJA MIEJSKA, CZY RACZEJ JEJ BRAK

źródło: jakartainformer

Zacznijmy od tego, że Jakarta to miasto większe niż Warszawa, a nadal pozbawione rozwiniętej komunikacji miejskiej. Miasto nie jest przyjazne dla osób które preferują piesze przechadzki, ani warunki, ani temperatura a tym bardziej odległości między miejscami nie zachęcają do spacerów z punktu a do punktu b. Jak zatem poruszać się po mieście? Jest jakiś pociąg, jednak podróże nim nie należą do najbezpieczniejszych. Są pozbawione drzwi, malutkie busy lub mikrolety w których komfort jazdy równy jest opieraniu podbródka na kolanach. Idealne dla tych, którzy w podróży lubią się gubić - jako turysta wiesz, że prawdopodobnie gdzieś jadą, ale nie masz zielonego pojęcia gdzie. Najlepszą opcją jest autobus transjakarta, którym podróż jest stosunkowo tania, ma własny buspas (czytaj: nie musisz urozmaicać swojej podróży cichym szlochem "bo to już trzecia godzina w korku") i pomimo, że nie ma określonego rozkładu jazdy, jeżdżą dość często. Niestety nie dojeżdżają wszędzie, dlatego też na ulicach pełno taksówek, ojeków - czyli taksówkarzy na skuterach i prywatnych samochodów, oraz motocykli.

NIEMOWLAKI NA SKUTERACH


I ostatni, tytułowy punkt. Ogólnie ludziom żyjącym w Europie dość ciężko jest wyobrazić sobie sytuację ze skuterami w stolicy Indonezji, nie widząc tego nigdy na własne oczy. A sytuacja jest przerażająca: zaczynając od liczby skuterów na ulicach Jakarty, aż po ilość Indonezyjczyków, których można zmieścić na jednym skuterze - czwórka to nie problem! Przy wiecznych korkach, tłoku na drogach i wątpliwych zasadach ruchu drogowego nie trudno o częste stłuczki, dlaczego więc 'bezmyślni' Azjaci podróżują w ten sposób, narażając na niebezpieczeństwo również swoje maluchy? Odpowiedź którą usłyszałam od lokalnych: bo nie mają wyjścia. Wspomniałam już, że Jakarta jest miastem na tyle dużym, że zmotoryzowany środek transportu jest niezbędny, aby się po niej przemieszczać. Te opcje komunikacji, które dla nas wydają się stosunkowo tanie, dla najbiedniejszych mieszkańców stolicy niekoniecznie są osiągalne. Co więcej, w indonezyjskich realiach zdobycie i utrzymanie skutera (paliwo jest bardzo tanie), to często stosunkowo niewielki koszt, dlatego też dla wielu rodzin jest to najbardziej dogodny środek transportu: nie trzeba płacić za bilet dla każdego podczas przejazdów, możesz ominąć większość korków i dojechać dokładnie tam gdzie chcesz. Dodatkowo dla niektórych mieszkańców Jakarty to dodatkowe źródło zarobku, poprzez wykorzystywanie skuterów jako "ojek" - nielicencjonowane taksówki, które za ustaloną sumę (uważaj, turysto jak się targujesz) przewiozą Cię w wybrane miejsce. A co z kaskami? Wydaje mi się, że zdobycie normalnego kasku jest mniejszym wyzwaniem, niż zakup czegoś na dziecięcą główkę. Poza tym nie słyszałam o kaskach dla niemowlaków.


Wiecie co bardziej zszokowało mnie od samej formy ruchu drogowego w Jakarcie? Fakt, że już po miesiącu wszystko to zaczęłam traktować jak coś normalnego. Dziecko odrabiające pracę domową siedząc jako pasażer moto-taksówki? Okej.  Rodzina z dwójką malutkich dzieci na skuterze? Nic nowego. Beztroskie zatrzymywanie samochodów gestem dłoni? Można!
To zabawne, ale jakimś cudem ruch drogowy jakoś tu "funkcjonuje".
Jednak jak widzicie - nie bez wad!

sobota, 16 lipca 2016

'Not spicy, please' czyli jak smakuje Indonezja

Sandra

"Próbowałaś już lokalnego jedzenia?" to jedno z ulubionych pytań Indonezyjczyków których poznałam, niezależnie od tego czy mówiłam, że mieszkam w Jakarcie od 3 dni czy 3 miesięcy. Szczerze mówiąc, ciężko go nie spróbować - chociażby dlatego, że europejskie rarytasy nie należą do najtańszych (tęsknotę za brzoskwiniami rekompensował mi tylko szeroki wybór egzotycznych, pysznych owoców, które w Europie mają kosmiczne ceny) Poznawanie kulinarnego zaplecza krajów które się zwiedza, to inna sprawa. Choć indonezyjska kuchnia jest dość zróżnicowana, dla mnie przez większość wyjazdu wszystko kręciło się wokół kurczka. I ryżu. Gdyby ktoś chciał abym jednym słowem odpowiedziała na pytanie "co je się w Indonezji" - RYŻ. Na śniadanie, obiad, kolację, w formie przekąski. Ryż dostaniecie wszędzie - nawet w KFC czy McDonaldzie, w których gdy jesteście hen daleko od domu, na emigracji, szukacie jakiegoś znajomego smaku, który ociepli serduszko i pozwoli poczuć się jak u siebie. Ktoś mi kiedyś powiedział, że gdyby nie ten nieszczęsny ryż, nawet biedny McDonald nie miałby klientów. Chyba mało prawdy w tych lokalnych mądrościach, ale who knows? To w końcu Indonezja!


Podróże kulinarne nie są moją mocną stroną - gdy dostaję menu, z którego nie rozumiem praktycznie ani jednego słowa, zawsze wybieram bezpieczną opcję - śmiesznie, co? Dlatego właśnie moja Indonezja płynęła ryżem i ayamem (kurczakiem) w najróżniejszych postaciach. Ale Indonezja to dużo więcej niż kurczak.

Indonezja pachnie kuminem i grillowanym jedzeniem z ulicznych budek, nad którymi sanepid załamałby ręce. To intensywne, aromatyczne smaki, albo bardzo słodkie albo jeszcze bardziej ostre. Obok kolorowych, barwionych najczęściej na zielono słodkości i zdecydowanie przesłodzonych napojów, mamy pikantny sambal. Sambal, czyli lokalny sos chilli, wydaje się być dla indonezyczyków nieodłącznym składnikiem większości potraw - nawet sałatki owocowej (Wyobraźcie sobie moje zdziwienie gdy moczyłam ananasa w, jak mi się zdawało, słodkim sosie orzechowym)  Jeżeli Twoje kubki smakowe nie przywykły do takich smaków, po kilku przygodach z ostrym indonezyjskim jedzeniem każde zamówienie zaczniesz poprzedzać krótkim "please, not spicy". Indonezja to soczyste ananasy, mangostany, pitaje, sirsaki, salaki i słynne duriany. To słodki sos sojowy, mleko kokosowe dodawane do większości potraw, sos z orzeszków ziemnych, tofu, owoce morza i jajka będace elementem wielu lokalnych dań.
Indonezja jest pełna smaków i zapachów. I, choć tak może się na początku wydawać, jest tu znacznie więcej niż ryż. Ryż z kurczakiem, oczywiście!


A jeśli już skusisz się na indonezyjską kuchnię, nie bądź zdziwiony gdy zamiast noża i widelca dostaniesz... łyżkę. To jeden ze zwyczajów który naprawdę mnie zaskoczył - tutaj łyżką je się dosłownie wszystko. Czy to zupa, ryż czy kurczak, wszystko czego potrzebujesz to łyżka w prawej dłoni i ew. lewa dłoń do pomocy (nie na odwrót, według indonezyjskiej kultury lewa ręka uważana jest za "nieczystą") Dawno temu myślałam, że zdolność jedzenia pałeczkami to wyczyn, spróbujcie pokroić steka łyżką!

Tyle rzeczy do wyboru, więc czego spróbować w trakcie krótkiego pobytu w Indonezji? Najlepiej zamknąć oczy przejeżdżając palcem po menu i wybrać losową potrawę na której się zatrzymałeś i której nazwy zupełnie nie rozumiesz. Pozwolić sobie na ten dreszczyk oczekiwania (bo w końcu nie masz zielonego pojęcia co zamówiłeś) a potem płakać, że za ostre.


1. Durian

"Najbardziej śmierdzący owoc świata". W niektórych miejscach występuje zakaz wnoszenia go do taksówek, autobusów czy centr handlowych (w samej Indonezji się z tym nie spotkałam) ze względu na intensywny, nieprzyjemny zapach. Wchodząc do sklepu nie musisz pytać czy jest w sprzedaży - jeżeli jest, poczujesz. Czy rzeczywiście jest tak źle? Według mnie niezupełnie, chociaż może po prostu przywykłam do jego zapachu (w spożywczaku na dole mieli durianów pod dostatkiem) Z durianem zapoznałam się na, wątpliwej czystości, chinatown w Semarangu. Przemiły, starszy pan zaserwował mi pokrojony owoc w mleku kokosowym, z dodatkiem bliżej niezidentyfikowanych żelek (?), które nieco niwelowały intensywny smak duriana. Jak smakuje durian? Ciężko sprecyzować smak, którego nie umiesz z niczym porównać - Durian jest słodkawy, soczysty ale mi nieco kojarzył się z posmakiem roślin strączkowych (czego Indonezyjczycy zupełnie nie rozumieli) Moja indonezyjska koleżanka śmiała się, gdy uznałam, że "to przecież nie owoc!". W skrócie, chociaż smakuje zdecydowanie lepiej niż pachnie, po paru większych gryzach spasowałam. 

2.  Kopi luwak

Jedna z najdroższych na świecie, kawa przy której produkcji sporą rolę odgrywają puchate łaskuny. Wbrew pozorom - w Indonezji, czyli w miejcu z którego pochodzi, nie jest tak tragicznie droga. Luwaki zjadają tylko najlepsze (tak głoszą legendy) owoce kawowca, jednak nie trawią jego nasion - te po lekkim sfermentowaniu w przewodzie pokarmowym są wydalane. Następnie nasiona są oczyszczane i prażone, a parzona z nich kawa ma delikatny, karmelowy smak. Kopi luwak można było uznać za bardziej luksusową i ekskluzywną gdy łaskuny żyły spokojnie na wolności, a produkcja nie była uprzemysłowiona. Aktualnie ze względu na wysokie ceny i popyt na "ekskluzywny" produkt kłusownicy łapią łaskuny i trzymają zwierzęta w klatkach, karmiąc je jedynie wyżej wspomnianymi owocami, przez co umieralność zwierzaków jest bardzo wysoka. Mimo wszystko nadal możemy kupić kawę od producentów, którzy chlubią się tym, że przy produkcji kawy "pomagają im" tylko dzikie łaskuny.

3. Nasi goreng
Danie numer dwa (zaraz po padang ayam z ryżem) jeżeli chodzi o częstotliwość z jaką się z nim spotykałam. Szczególnie w formie lunchu w pracy. Nasi goreng to po prostu smażony ryż. Najczęściej podawany z warzywami, indonezyjskimi przyprawami i jajkiem.

4. Woda z kokosa

Ale nie taka z kartonika, świeża! Najlepiej kupionego od lokalnego tragarza, gdzieś przy drodze za równowartość 3-4zł. Zrąbany na świeżo owoc dostajesz w zestawie ze słomką i foliową, zwykłą reklamówką w którą jest pakowany aby nie przeciekał. Moje ulubione rozwiązanie na balijskie upały.
PS trochę słaby pomysł, żeby wybierać się z takim kokosem na dłuższy spacer (been there, done that) - samej wody jest w nim bardzo dużo, a owoc sporo waży.

5. Satay ayam
Prościej: szaszłyki z kurczaka z sosem orzechowym. Choć połączenie może wydawać się mało oczywiste to smakuje pysznie! W indonezji ogólnie uwielbiają sos z orzeszków ziemnych, trzeba jednak być ostrożnym, bo dość często mieszają go z chilli. Jak wszystko zresztą.

6. Martabak
Coś dla fanów słodkości. Pamiętam jak drugiego dnia w Jakarcie model którego spotkałam w pracy wymieniał mi rzeczy, których powinnam tu spróbować. O martabaku mówił przynajmniej dziesięć razy i, po tym jak wreszcie sama go spróbowałam, nie dziwię się! Teoretycznie nic niezwykłego, bo puchaty naleśnik z rożnym wypełnieniem do wyboru, ale już przy pierwszym kęsie przez żołądek trafił prosto do mojego serca. Ten czekoladowy z nutellą najlepszy - jak się zasłodzić, to na maksa.

7. Gado-gado
Jedna ze zdrowszych pozycji w indonezyjskim menu - sałatka warzywna podawana z tofu, jajkiem (oczywiście) i sosem z orzeszków ziemnych (oczywiście). Lokalni do smaku nie omieszkając dodać sosu chilli (oczywiście). 

A gorący dzień najlepiej zakończyć lokalnym piwem - Bintangiem.